Siedziałam na dworze przed naszą "bazą", oglądając nową broń. Sztylet był srebrno złoty, zgrabny i nieduży. Pistolet czarny i krótki. Nie znałam się na broni palnej więc nie umiem określić jaka to marka. Zastanawiałam się , co się dzieje teraz w domu, czy mnie szukają, czy dali sobie spokój, minęły już 2 dni odkąd tutaj jestem. Nic się na razie tutaj nie wydarzyło, zapoznałam się ze wszystkimi i stwierdziłam że to bardzo miłe "koty". Była już noc. Wiatr ustał i wydawało mi się, że jest cieplej niż za dnia. Słyszałam za mną jakieś kroki.
- Podobają ci się? - zapytała Edisu.
- Tak, dziękuję.- odpowiedziałam, dziewczyna usiadła obok mnie.
- Ciesze się, ale nie bardzo wiem, jak idzie ci strzelanie z broni.
- Również się zastanawiam, nigdy nie strzelałam - spojrzałam na nią. Jej spojrzenie było ciepłe, i mówiło " zaraz się przekonamy".
- Mamy taką małą strzelnicę, mogłabyś spróbować. - wstała - choć.
Poszłam za nią. Strzelnica faktycznie nie była duża, nawet ciężko nazwać to strzelnicą. Małe pole i jedna tarcza.
- Stań tutaj i strzelaj. - poprowadziła mnie na wyznaczone miejsce.
Wyprostowałam ręce i wycelowałam. Trafiłam w sam środek. Byłam zaskoczona a Edisu aż zaczęła klaskać.
- Super, jak na 1 raz jesteś naprawdę niezła. - uśmiechnęła się.
- Dziękuję- rzuciłam nieśmiało.
- Skoro masz moc, może powinnaś jakoś to wykorzystać.
Wpadł mi do głowy dobry pomysł.
- A może... napełnić kule elektrycznością?
- O dobry pomysł.
Wyjęłam kule z pistoletu i położyłam na skoszonej trawie. Położyłam na nich ręce i czułam jak ładunek elektryczny przepływa mi przez palce.
- Nigdy czegoś takiego nie widziałam. - stwierdziła zaskoczona Edisu.
Nie odpowiedziałam tylko uśmiechnęłam się do niej. Naładowałam z powrotem broń. Coś odwróciło moją uwagę. Nasz kolega Josh podbiegł do nas jak by miał coś ważnego do przekazania. Chyba faktycznie miał.
- Słuchajcie. Psy krążą gdzieś po naszej okolicy.
Edisu szybko chwyciła za swój sztylet.
- Skąd o tym wiesz?- Zapytała.
- Nasi mnie o tym powiadomili.
"Nasi" to koty z naszej grupy, którzy oddalili się od bazy by sprawdzić okolice. W razie zagrożenia , zawsze do nas dzwonią.
Edisu wyjęła sztylet i szła szybkim krokiem. Pobiegłam za nią do reszty "ocalałych". Gdy ją zobaczyli ze sztyletem w ręku, wstali i wzięli broń. Każdy z nas jest zaopatrzony w pistolet i sztylet lub coś w w tym rodzaju. Wybiegliśmy z baraku w poszukiwaniach psów. Przebiegliśmy przez las lecz niestety nikogo tam nie było. Zorientowałam się, że idziemy w kierunku mojego domu. Z daleka zobaczyłam już ogrodzenie cmentarza i... ogień. Podbiegłam bliżej, było tam mnóstwo psów a róże które tak pięknie prezentowały się przy krzyżu stały w płomieniach. Spostrzegłam też, że z kimś walczą. Cała nasza grupa ocalałych przeskoczyła ogrodzenie bez trudu. Wkroczyłam do walki używając sztyletu napełnionego elektrycznością. Zabiłam kilku psów i naglę ujrzałam znajomą osobę. To była Ewela. Za nią stali James i Ernest. Zobaczyli mnie ale nikt się nie odzywał. Wszyscy byli za bardzo przejęci walką. Wyciągnęłam pistolet zaczęłam strzelać do psów. Kule, które zaczarowałam bardzo się przydały. Nawet gdy nie trafiłam tak żeby zabić, moje ofiary zostały zabite przez prąd. Edisu i reszta, byli znakomicie przygotowani do walki. Poruszali się zwinnie i szybko unikając ciosów psów. Usłyszałam wycie syreny samochodów strażackich i policyjnych. Ludzie musieli ich zawiadomić widząc płomienie. Ale jakoś nikt się tym nie przejął i walczyliśmy dalej. Policja wtargnęła na nasz teraz i kazali się nam uspokoić , co było bardzo idiotyczne przy tylu osobach. Ewela wskoczyła na krzyż i odskoczyła od niego by widzieć wszystko dokładnie z góry, w momencie gdy była najwyżej podpaliła wszystkie pozostałe psy, przy okazji policjanta, który już mówił przez megafon. Sytuacja się uspokoiła.
- Jesteście aresztowani! - krzyknął jeden z policjantów, lecz ekipa Edisu już dawno zdążyła się ulotnić. Policja zabrała mnie, Ewele, Jamesa i Ernesta do radiowozu. Mieliśmy przynajmniej czas na rozmowę.
- Gdzieś ty była?! - krzyknęła Ewela. - Szukaliśmy cię, a ty tak zjawiasz się znikąd!
- Sorry byłam pod wpływem... narkotyku, który nam wstrzykiwali w więzieniu psów.
- Rozumiem, że dopiero podczas twojej nieobecności się z niego "wybudziłaś"?
- Dokładnie - potwierdziłam jej słowa - co się tu w ogóle działo? - zapytałam zaskoczona.
- Psy podjęły pierwszy atak - odparła obojętnie. - Ty mi wyjaśnij co to za koty z którymi przyszłaś?
- To grupa ocalałych, która ukrywa się w lesie. Chcą się zemścić na psach.
Ewela nie odpowiedziała, wyglądała na zaskoczoną i zamyśloną, jakby przyszedł jej do głowy pomysł.
Dojechaliśmy do aresztu. Byliśmy zakuci w kajdanki i prowadzili nas na przesłuchanie. Karzdy wchodził pojedynczo. Najpierw weszła Ewela. Po jakiś 10 minutach weszłam ja.
- Co to maiło znaczyć?- zapytał policjant.
- To zła rasa, która chce zrobić z nas niewolników i zawładnąć tym wymiarem.- odparłam z powagą. Policjant zaśmiał się.
- Nie chce mi się wierzyć w ani jedno wasze słowo, jakaś woja ras, co to w ogóle ma być. Opowiadaj prawdę a nie jakieś bajki.
- Ale ja mówię prawdę! - krzyknęłam, lecz policjant dalej mi nie wierzył. Wstał i kazał mnie wyprowadzić.
Po jakiś 20 minutach zaprowadzili nas o dziwo do jednej celi. Była zimna, szare puste ściany były okropne. Usiadłam na podłodze tyłem do krat.
- Nie możemy tutaj tak siedzieć - stwierdził Ernest.
- Też nie zamierzam - odpowiedziała Ewela siedząca na łóżku. Wstała i podeszła do mnie. - Zaprowadzisz nas do tych "ocalałych"?
- Tak tylko, nie wiem kiedy nas stąd wypuszczą.
- Nie wypuszczą, sami wyjdziemy. - opowiedziała a ja byłam zaskoczona tymi słowami. - odejdź od krat.
Wstałam i poszłam na jej wcześniejsze miejsce. Ewela najpierw stopiła łańcuch od swoich kajdanek a następnie wyciągnęła rękę i zaczęła topić kraty. Zrobiło się przejście. Wyszliśmy wszyscy z celi lecz policjanci natychmiast do nas podbiegli. Ja jednym ruchem ręki wszystkich zabiłam prądem. Uciekliśmy z więzienia.