środa, 4 grudnia 2013

Rozdział 23

Nastał już świt. Ledwo otworzyłam oczy już większość osób była ubrana i przygotowana do poszukiwań. Po kilku minutach byłam już gotowa.
- Ruszamy - powiedziałam do wszystkich. Potwierdzili kiwnięciem głowy.
      Musieliśmy się przedostać przez las. Mało, jungle co najmniej. Znajdowały się tam prze dziwaczne drzewa z pnączami, nietypowe, wielkie rośliny. Nie było żadnej wydeptanej ścieżki. Przemieszaliśmy ten koszmar już chyba z jakaś godzinę, cale szczęście, że byłam uzbrojona w miecz, który z łatwością przecinał liście i gałęzie plątające się przed oczami.  Szliśmy gęsiego, James prowadził bo miał mapę z wyznaczonymi punktami gdzie znajdują się wioski. Byłam tuż za nim, za mną podążała Alex. Nagle coś rozproszyło moją uwagę. Coś poruszyło się w zaroślach. - Pewnie jakieś zwierze - pomyślałam.
- Ewela!- Rozpoznałam głos Edisu. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Ernest leży na ziemi. Podbiegłam z Jamesem i Alex.
- Co się stało?!
- Nie wiem, upadł nagle jak by zemdlał- Edisu była spanikowana. Przyjrzałam się bratu, w jego szyję była wbita strzałka z wystruganego drewna. Po chwili Edisu i James upadli. Poczułam lekkie ukłucie i...
       Nie mam pojęcia jak długo byłam nieprzytomna. Moje ręce i nogi były przywiązane chyba do jakiegoś pala. Mogłabym się szybko uwolnić paląc te sznury ale postanowiłam z tym zaczekać. Gdy otworzyłam oczy ukazał mi się koniec ostrej włóczni który był z 2 cm od mojego nosa. Spojrzałam wyżej. Koleś, który trzymał tą włócznie wyglądał jak Indianin. Jego twarz była pomalowana w jakieś czerwone plemienne wzory. Miał ciemniejsza skórę niż ja, ale nie był murzynem. Nawet był przystojny. Uśmiechnęłam się lekko lecz on przytkną ostrze do mojego nosa. Inny podobny do niego Indianin krzyknął coś do niego ale w innym języku którego nie rozumiałam. Odsuną się dzięki czemu mogłam go lepiej zobaczyć. Jego tors ozdobiony był białymi malowidłami, przepasany był jakimś czarnym futrem. Spojrzałam w bok. Wszyscy moi towarzysze byli tak samo przywiązani jak ja, ale dalej byli nieprzytomni. Indianin z włócznia krzykną coś po swojemu. Z drewnianej chatki z słomianym dachem, wyszła młoda dziewczyna. Miała długie różowe warkocze sięgające pasa, na głowie widniała przepaska z piórami, które opadały jej koło twarzy. Miała duże żółte oczy a jej policzki zdobiły czarne poziome kreski. Ubrana była w spódniczkę z futra i krótką bluzkę z jasnego materiału. Zastanawiała mnie jedna rzecz, kolor jej skóry był o wiele jaśniejszy niż innych. Dziewczyna spojrzała na nas, wyglądała na zaskoczoną. Spojrzała na Indianina i powiedziała coś w niezrozumiałym dla mnie języku, on zaś  podszedł i rozwiązał mi ręce i nogi, tak samo postąpił z resztą moich towarzyszy. Różowo włosa podeszła do mnie.
- Nie bójcie się, chodźcie za mną.
Nie zdziwiłam się, ona nie była jedną z nich. W chatce było mało miejsca ale wszyscy się jakoś pomieścili.
- Przepraszam was za to cale wydarzenie ale ciesze się, że moi poddani was znaleźli.
- Kim jesteś?- zapytałam
- Pozwólcie ze się przedstawię, jestem Angie mam 17 lat.
- Jak się tu znalazłaś?
- Cóż, gdy byłam mała, moja mama ciężko zachorowała. Jednym lekarstwem to były owoce z drzewa Rainforest.  Szukałam tak zawzięcie, że straciłam orientacje w terenie i się zgubiłam, natrafiłam na Rikoko , to ten Indianin co stał przy tobie z włócznia - spojrzała w moją stronę- zaprowadził mnie do tej wioski. Byłam wystraszona na tyle, że na moich dłoniach pojawiło się rażące światło. Wtedy odkryłam że potrafię czarować. Dziki temu światłu, pewna starsza pani odzyskała wzrok. I od tamtej pory uważają mnie tu za wodza i szamankę. Niestety tkwię w tej wiosce od 10 lat. Bardzo chciałabym wrócić do domu, do mamy... choć nie wiem czy jeszcze żyje. Dlatego gdy was zobaczyłam, miałam nadzieje, że wrócę.
- Przykro mi z powodu twojej mamy. Ja i moje rodzeństwo Ernest i Alex - spojrzałam na nich- tez jestem sierotami. Chenie wszyscy ci pomożemy się stąd wydostać. Ale musisz jakoś porozmawiać ze swoim ludem, żeby pozwolili nam tu zostać na kilka dni. Musimy porozmawiać na dość ważny temat dla nas. Kiwnęła głową na potwierdzenie. Byłam rozczarowana ale tez i zadowolona. Rozczarowana bo oni nie są kotami a zadowolona, że znaleźliśmy inne plemię.

wtorek, 19 marca 2013

Rozdział 22


Wróciłyśmy do chatki, nie mogłam się doczekać aż będę mogła opowiedzieć o naszej przeszłości Alex. Gdy weszłyśmy do środka wszyscy dalej świetnie się bawili. Podeszłam do siostry, która siedziała na samym brzegu sofy.
- Mogę cię na chwilę prosić? - zapytałam się jej cicho.
- Coś ważnego?
- Tak. - Wyszłyśmy na zewnątrz
- O co chodzi? - zapytała.
- Poznałam naszą przeszłość.
Na jej twarzy było widać zdziwienie, pewnie zadawała sobie pytanie skąd Edisu wiedziała o tym wszystkim ale to już mniejsza z tym. Opowiedziałam jej wszystko co wiedziałam. Łzy napływały jej do oczu przy wzmiance o rodzicach, tez mi było ciężko.
- Więc James nami się zajmował przed tym wszystkim, tylko dlaczego nie pamiętałyśmy o nim, o tym co się stało?
- Nie mam pojęcia, ale ważne, że się już wszystko wyjaśniło.
- Musimy znaleźć resztę naszej rasy, na pewno ktoś się uchował.
- Na pewno.
Wróciłyśmy do domku. Oznajmiłam, że musimy zacząć poszukiwania.
- Jutro - powiedziała Edisu.
- Nie możemy zacząć od teraz?- zapytałam zdenerwowana.
- Spokojnie, za niedługo się ściemni, jutro z samego rana wyruszymy.
- Jesteśmy kotami, widzimy w ciemnościach.- odparła Alex.
Ernest wstał. - Edisu ma racje, lepiej zacząć to jutro, może uda się jeszcze jakos ich namierzyć. - spojrzał się na Jamesa.
-Postaram się tylko będzie mi potrzebna mapa.- oznajmił czarodziej
- Z tym nie będzie problemu - Edisu podeszła do półki i wyjęła stamtąd zrulowany papier i wręczyła Jamesowi. Rozłożył mapę na stole i z kieszeni płaszcza wyją małą buteleczkę ze srebrnym płynem. Rozlał zawartość buteleczki na mapę. Zdziwiłam się bo płyn prawie się nie rozlał tylko zostały takie srebrne kuleczki, wyglądało to jak stopiony ołów. Srebrne kropelki ułożyły się jak punkty na mapie.
- Tutaj znajdują się koty?- Zapytałam
- Niestety, to wykrywa wszystkie rasy  ludzko podobne. 
- Czyli w rachubę wchodzą też psy.
- Niestety tak.
Zauważyłam, że niedaleko naszej chatki tez znajduje się jakaś osada. Nie mogłam się już doczekać aż ich znajdziemy. Miałam nadzieję, że się nie rozczaruję.

wtorek, 1 stycznia 2013

Rozdział 21

Gdy wyszliśmy z jeziora, zrobiło mi się... ciepło. Popatrzyłam na resztę mojej grupy, chyba tez byli zaskoczeni bo nie odczuwali zimna.
- Rzuciłem zaklęcie, żebyście mi się nie przeziębili, nie mam kasy na leki. - powiedział James, który szedł przed nami.

- No tak, gdybyś miał kasę to pewnie byś tego nie zrobił - droczyłam się.

Lekko odwrócił w moją stronę, ale zaraz znowu patrzył przed siebie.

Szliśmy przez las, słonce zaczęło już wschodzić. Przedzierałam się przez paprocie i gałęzie, odrapałam sobie przy tym nogi. Modliłam się żebyśmy tylko nie natrafili na jakiegoś niedźwiedzia. Nagle coś zaszeleściło. Spojrzałam się w tamtą stronę ale okazało się, że to tylko wiewiórka. Odetchnęłam z ulgą. Siostra zauważyła, że się trochę boję, chyba coś knuła.

W końcu się znaleźliśmy na łące pełnej czerwonych maków. Stała tam drewniana chatka, jak tylko ją zobaczyłam pomyślałam " ocaleni". Wyprzedziłam wszystkich i pobiegłam w stronę domku. Zapukałam do drzwi a po chwili otworzyła nam drzwi Edisu.

- W końcu przyszliście, wejdźcie. - odeszła na bok tak by nas wpuścić wszystkich do środka. Był tam tylko jeden pokój połączony z kuchnia. Znajdowały się w pokoju dwie kanapy na których siedziała reszta ocalałych. Na środku stał stolik.

- Em, cześć - przywitałam się nieśmiało. - Mam do was wiele pytań, ale to nie teraz. Chciałabym z wami współpracować, i może znaleźć pozostałe koty, które ocalały. Król psów wypowiedział nam wojnę. - Nie pamiętałam jak ma na imię ojciec Angeli. - Pomożecie w tej wojnie?

Wszyscy wysłuchali i patrzyli po sobie. Edisu jako dowódca odezwała się pierwsza

- Oczywiście, że wam pomożemy, nawet jest to nasz obowiązek. Obawiam się jednak, że może być nas zbyt mało by pokonać armie psów. - odwróciła się do swoich. - Od dzisiaj wyruszamy na poszukiwania naszych rodaków, i chyba nawet wiem gdzie ich szukać.

Spojrzałam się na nią z niedowierzaniem.

- Wiesz gdzie jest reszta? - zapytałam, a ona odwróciła się z powrotem do mnie.

- Widzę, że jesteś mało poinformowana o naszej rasie, sama nie wiem co się z tobą działo później - Spojrzałam na nią z nadzieją, że może w końcu dowiem się o mojej przeszłości.

- Opowiesz mi o tym?

- Oczywiście, może wyjdziemy? - zaproponowała a ja pokiwałam twierdząco głową. Wyszłyśmy same z chatki, przechadzałyśmy się po polanie.

- Wiec od czego by tu zacząć- zastanowiła się.

- Najlepiej od samego początku.

- Zaczęło się to wszystko gdy miałam 6 lat. Nasz kraj był naprawdę niesamowitą krainą. Wszystkim żyło się dobrze, twój ojciec naprawdę był dobrym królem. Urodził się Ernest miał być następcą tronu lecz 2 lata później urodziły się dwie bliźniaczki czyli ty i Alex. Zasada w naszym kraju była taka: nie ważne czy chłopak czy dziewczyna będzie następca tronu, ważne jest to kto wyciągnie miecz ze skały. Minęło następne 6 lat gdy do naszego wymiaru przyszły psy. Miałam wtedy 14 lat gdy kazano mi walczyć w obronie kraju. Zaczęła się wojna o terytorium. Twoi rodzice wysłali ciebie i Alex do tego wymiaru by was ochronić.

- A co z Ernestem?- wtrąciłam się.

- Tego nie wiem, myślę, że ukryli go gdzie indziej lub uciekł. Niestety, psy były silniejsze, zabili twoich rodziców i dużo innych kotów, potem zaczęli się bawić w tak jakby obozy koncentracyjne wiec zamknęli i torturowali resztę. Ja z tą grupą, która siedzi w chatce, uciekliśmy z tego wymiaru.

- Jak? I znałaś może Jamesa wcześniej?

- Tak, on znał jedyną metodę ucieczki stamtąd, czyli ten krzyż na cmentarzu, który tak naprawdę służy do teleportowania się.

- I to on nas przeniósł do tego świata? Z tego co pamiętam, byłam tylko ja i Alex przy krzyżu jak się obudziłyśmy w tym wymiarze. On przyszedł po nas i wyglądało to tak jak by nas znalazł.

- Nie wiem jak to było dokładnie.

- Opowiedz mi co wiesz o Jamesie.

- Wiem, że jest czarodziejem i nie należny do kotów co pewnie zauważyłaś po braku kocich uszu. Nie znam jego całej historii. Przybył do naszego kraju tak niespodziewanie jak by wiedział co się kroi, pewnie to przewidział. Był ulubieńcem pary królewskiej , często ich odwiedzał i troszczył się o waszą trójkę przed wojną. Tak jakby był dla was drugim ojcem.

- To czemu mi nie chce opowiedzieć nic o rodzicach o całej historii.

- Nie wiem , może nie chce was zamartwiać.

- Wole wiedzieć co się stało niż żyć w niepewności.

- Spróbuj z nim porozmawiać.

- Próbowałam milion razy i nic...

- Przykro mi. Powiedziałam ci wszystko co pamiętam, pomożemy wam szukać reszty ocalałych, bo było więcej takich grup jak my, jest duże prawdopodobieństwo, że żyją.

- Obyś miała rację, dziękuje ci.

- To mój obowiązek królowo.

- A właśnie, skąd dowiedziałaś się, że zostałam królową?

- Wszystkie koty były o tym powiadomione, większość była na ceremonii koronowania, również ja. - Uśmiechnęła się.

Byłam zszokowana tą rozmową, ale ciesze się, że w końcu wszystko się wyjaśniło.

piątek, 9 listopada 2012

Rozdział 20

Całe pomieszczenie było zdewastowane, wszystko w krwi, spojrzałam w prawo i... do ściany był dosłownie przykuty gwoździami mężczyzna, miał kocie uszy więc to jeden z nas. Podeszłam bliżej, niestety był już martwy. Jego twarz była sina, zakrwawiona i opuchnięta, został mocno pobity. Coś przykuło moją uwagę na podłodze. Była to kartka. Podniosłam ją, Alex spoglądała mi przez ramie.

- " Ocaleni, wkrótce wszystkich was zabijemy, szykujcie się na wojnę ~ Psy" - przeczytała siostra po czym skuliła się i zaczęła płakać. - Zginiemy, wszyscy zginiemy. - wykrztusiła przez łzy.

- Jak możesz tak myśleć! - potrząsnęłam ją za ramie i pomogłam wstać. - Ciekawe gdzie reszta...- powiedziałam zastanawiając się gdzie teraz pójść. Podeszłam do "wisielca" i przeszukałam jego kieszenie, o dziwo znalazłam telefon. Otworzyłam listę kontaktów jako pierwszą zobaczyłam imię Edisu.

- Alex, mówi ci coś imię Edisu? - spojrzałam na nią. Skinęła mi głową, bez wahania zadzwoniłam. Usłyszałam sygnał po chwili odezwał się kobiecy głos.

- JOSH?! PRZEŻYŁEŚ? - krzyknęła.

- Emm... niestety wasz kolega nie żyje. Jestem Ewela, przyszłam z Alex do waszej kryjówki, chciałam z wami porozmawiać. - nie wiedziałam jak się zachować w takiej sytuacji. Kobieta umilkła przez chwile. Odsunęła się od słuchawki.

- Królowa dzwoni! Chodźcie tu szybko! - ledwo usłyszałam te słowa w słuchawce. Nie sądziłam że wiedzą kim jestem.

- Wasza wysokość!...

- Wystarczy Ewela - przerwałam jej.- Powiedzcie mi gdzie jesteście?

- Uciekliśmy do lasu w Aquaer. - odpowiedziała już spokojniej.

Aquaer?! To tak daleko. Trudno trzeba będzie tam pojechać, tylko jak? Wszędzie jest niebezpiecznie... James, on coś na to poradzi.

- Za niedługo tam będziemy. - rozłączyłam się.

- Wracamy do domu, musimy się jakoś przedostać do Aquaer.

- Co?! Aż tam? - zapytała zaskoczona siostra.

- No niestety.

Pobiegłyśmy do domu, wziełam telefon zmarłego ze sobą.

***

Wpadłyśmy do domu zmęczone. Szybko poszłam do Jamesa.

- Wiesz jak szybko dostać się do Aquaer? - zapytałam stanowczo.

- Co? A po co aż tam?

- Ocaleni tam są - oznajmiłam. James spojrzał się na mnie pytająco, nie wiedząc o co chodzi.

Opowiedziałam mu pokrótce co zobaczyłyśmy w lesie. Był zaskoczony ale widać było, że coś kombinuje. Szybko poszedł do swojego pokoju, z szafki wyjął jakąś grubą książkę. Kartkował ją jak by szukał konkretnej strony.

- Co robisz? - Zapytałam.

- Szukam zaklęcia na teleportacje.

Nie specjalnie mnie to zaskoczyło. Jestem już 100% pewna, że on jest czarodziejem. Rozglądałam się po pokoju i zastanawiałam sie czy czasem nie zebrać całej naszej "ekipy" i czy nie wziąść broni? Wyszłam z pokoju. W kuchni zauwarzyłam Ernesta i Alex, siedzieli przy stoliku.

- Słuchajcie- zaczęłam. - Idziemy wszyscy do Aquaer, weździe ze sobą broń. - Wstali i szybko poszliśmy do szafki z bronią. Każdy wziął swoją i przy okazji wzięliśmy jeszcze Mugena dla Jamesa. Poszliśmy do jego pokoju.

- Ok znalazłem, musimy się złapać za ręce. - Zrobiliśmy to co nam kazał. Wypowiedział jakieś zaklęcie, chyba było po łacinie i przenieśliśmy się w białą przestrzeń tak samo jak przy teleportacji na cmentarzu. Po chwili wszyscy wylądowaliśmy w... wodzie, no prawie wszyscy. James zadowolony stał na brzegu i śmiał się z nas. Nam nie było do śmiechu, było zimno, a kąpiel w ciuchach nie jest przyjemna. Wyszliśmy z wody, jezioro do którego wpadliśmy było ogromne, ledwo widać było jego drugi brzeg. Dookoła był las, Zastanawiałam się, jak znajdziemy te ocalałe dzikie koty.

wtorek, 16 października 2012

Rozdział 19

( Narratorem znowu jest Ewela).

Alex mnie tym razem zaskoczyła. Ale jest jedyny plus tej całej sytuacji, poznaliśmy następne koty, które mogą nam pomóc w wojnie. Biegliśmy teraz prosto do domu, tylko nie mam pojęcia ile czasu w nim będziemy, ponieważ policja siedzi nam na ogonie. Gdy tylko weszliśmy na nasz teren James rozłożył ręce i wypowiedział jakieś zaklęcie, chyba było po łacinie. Z jego rąk pojawiło się światło. Słyszałam jak jadą radiowozy, lecz wydarzyło się coś dziwnego. Wysiedli z samochodów i rozglądali się dookoła, mimo tego, że staliśmy w ogrodzie i było nas doskonale widać. Wsiedli z powrotem i pojechali dalej. Odetchliśmy z ulgą. Wszyscy wpatrywaliśmy się w Jamesa z podziwem, lecz ten jak by nic się nie wydarzyło wszedł po schodach i otworzył drzwi do domu. Pobiegłam za nim.

- Co zrobiłeś? - zapytałam gdy byliśmy już w salonie.

- Nic takiego, zmieniłem nasza posiadłość i wygląd nas samych tak żeby nie mogli nas rozpoznać.- odpowiedział obojętnie.

Zaskoczyła mnie ta odpowiedź. Dopiero teraz zauważyłam jak wielu rzeczy o nim nie wiem. Usiadłam na kanapie, byłam wyczerpana po tej walce. Spojrzałam się na zdziwioną Alex. Również była bardzo zaskoczona, ale też zmęczona.

- Idę się położyć, chyba prześpię cały dzień - powiedziała.

- Racja, jest już prawie czwarta nad ranem- wstałam i poszłam do naszego pokoju.

***

Obudziłam się ok. 14:00 ale nadal czułam się śpiąca. Był czwartek, strasznie zaniedbywałam szkołę, ale miałam o wiele ważniejsze sprawy na głowie. Spojrzałam na łóżko Alex, było puste. Zeszłam po drabinkach i... spadłam na podłogę. Zrobiło mi się czarno przed oczami.

- Hahahahaha ale mi tego brakowało - za firanką stała uśmiechnięta siostrzyczka z garnkiem i pędzlem w ręku.

- Ty... wredna... s... - urwałam bo ktoś wszedł do pokoju. W drzwiach stał Ernest.

- Ej po co ci był... Co się tutaj dzieje?- Zobaczył całą sytuację i... wybuchł śmiechem. Byłam wściekła. Szybko wstałam i podeszłam do siostry.

- Kiedy ty w końcu wydoroślejesz kobieto!? Jesteś dorosła a zachowujesz się jak dziecko!- krzyknęłam.

- Aj siostra ty nigdy nie miałaś poczucia humoru- uśmiech nie schodził jej z twarzy.

Zosatwiłam ją i wyszłam z pokoju. Poszłam do "jadalni", na stole leżały już rozłożone talerze. Chyba trafiłam na sam obiad.

- Witamy panią- powiedziała jedna ze sprzątaczek. - Dziś na obiad pomidorowa - uśmiechnęła się.

- Może być - odpowiedziałam obojętnie bo nie byłam aż tak głodna. Chwile później dołączyli do mnie reszta domowników.

- Jak się spało?- Zapytał James.

- Ja się wyspałam, nie wiem jak Ewela i jej "lot" - zaśmiała się Alex. Spojrzałam na nią z wściekłością. Nie odpowiedziałam na jego pytanie. Podano nam pomidorową. Była smaczna jak zawsze, kuchnia w tym domu ma talent do gotowania. Rozmyślałam nad przeprowadzeniem się. Nie chciałam tego za bardzo. Skoro jestem królową powinnam mieszkać w pięknym pałacu nosić koronę itp. itd. Tak przynajmniej pokazywano to w filmach czy bajkach. Dom nie był najważniejszą sprawą jak na razie. Wojsko- to mnie męczyło najbardziej. Przypomniałam sobie sytuacje z nocy. Muszę się dowiedzieć od nich czegoś więcej.

- Alex, gdzie mieszkają te koty z którymi przyszłaś?- zapytałam.

- Niedaleko, mogę cię do nich zaprowadzić jak chcesz.- zaproponowała.

Oto mi chodziło. Wstałam.

- Więc chodźmy.

- Teraz? A drugie danie?- Zapytała zaskoczona siostra

- Aż taka jesteś głodna?

- Nie - uśmiechała się

Również wstała. Odeszłyśmy kilka kroków i nagle się ktoś odezwał.

- Ej! Ja też chce!- zawołał Ernest. Podbiegł do nas.

- Aha spoko, mam zostać sam tak?- stwierdził ze zrezygnowaniem James.

- Tak - odpowiedziałam z oburzeniem. - Kogo jeszcze mamy wziąć? Może całą służbę? - wiem, byłam wredna.

- Nie taką cię wychowałem.

- Trudno, chciałam iść tylko z jedną osobą a okazało się, że chcą iść wszyscy.

- Dobra idźcie same. - powiedział brat.

- Dzięki.

Założyłam płaszcz i wzięłam ze sobą miecz, tak na wszelki wypadek. Wyszłyśmy z domu. Spojrzałam na ogród. Był pełen róż. Zdziwiło mnie, że aż w takim szybkim tempie to urosło. Gdy przechodziłam przez ogród coś przykuło moją uwagę. Czarna róża. Zatrzymałam się.

- Coś nie tak? - zapytała siostra

- Widzisz to? - kiwnęłam głową w stronę kwiatu.

Po chwili milczenia podeszłyśmy do róży.

- Ciekawe.- Wyciągnęła rękę lecz odciągłam ją.

- Lepiej nie dotykać. To może być jakiś podstęp. Lepiej zapytajmy Jamesa, ale to później - stwierdziłam.

Wyszłyśmy z ogrodu i kierowałyśmy się w stronę cmentarza. Bałam się trochę tych kotów ale koniecznie musiałam z nimi porozmawiać.

- Daleko to? - zapytałam

- Jeszcze trochę.

Weszłyśmy do lasu. Szłam za Alex po wydeptanej ścieżce. Po jakimś czasie wyszłyśmy na otwarte pole z jeziorem. Idealne miejsce na wypoczynek. Teren nie był równy, musiałyśmy iść pod górkę. Zza kilku drzew było widać tak jakby blaszany barak ( wyglądał trochę jak mały domek). Weszłyśmy do środka.

- Hey! Jest tu kto? - zawołała Alex która pierwsza weszła do środka. Ja zostałam na zewnątrz. Po chwili usłyszałam krzyk mojej siostry. Wbiegłam do środka. To co zobaczyłam odebrało mi mowę.

czwartek, 6 września 2012

Rozdział 18

Siedziałam na dworze przed naszą "bazą", oglądając nową broń. Sztylet był srebrno złoty, zgrabny i nieduży. Pistolet czarny i krótki. Nie znałam się na broni palnej więc nie umiem określić jaka to marka. Zastanawiałam się , co się dzieje teraz w domu, czy mnie szukają, czy dali sobie spokój, minęły już 2 dni odkąd tutaj jestem. Nic się na razie tutaj nie wydarzyło, zapoznałam się ze wszystkimi i stwierdziłam że to bardzo miłe "koty". Była już noc. Wiatr ustał i wydawało mi się, że jest cieplej niż za dnia. Słyszałam za mną jakieś kroki.
- Podobają ci się? - zapytała Edisu.
- Tak, dziękuję.- odpowiedziałam, dziewczyna usiadła obok mnie.
- Ciesze się, ale nie bardzo wiem, jak idzie ci strzelanie z broni.
- Również się zastanawiam, nigdy nie strzelałam - spojrzałam na nią. Jej spojrzenie było ciepłe, i mówiło " zaraz się przekonamy".
- Mamy taką małą strzelnicę, mogłabyś spróbować. - wstała - choć.
Poszłam za nią. Strzelnica faktycznie nie była duża, nawet ciężko nazwać to strzelnicą. Małe pole i jedna tarcza.
- Stań tutaj i strzelaj. - poprowadziła mnie na wyznaczone miejsce.
Wyprostowałam ręce i wycelowałam. Trafiłam w sam środek. Byłam zaskoczona a Edisu aż zaczęła klaskać.
- Super, jak na 1 raz jesteś naprawdę niezła. - uśmiechnęła się.
- Dziękuję- rzuciłam nieśmiało.
- Skoro masz moc, może powinnaś jakoś to wykorzystać.
Wpadł mi do głowy dobry pomysł.
- A może... napełnić kule elektrycznością?
- O dobry pomysł.
Wyjęłam kule z pistoletu i położyłam na skoszonej trawie. Położyłam na nich ręce i czułam jak ładunek elektryczny przepływa mi przez palce.
- Nigdy czegoś takiego nie widziałam. - stwierdziła zaskoczona Edisu.
Nie odpowiedziałam tylko uśmiechnęłam się do niej. Naładowałam z powrotem broń. Coś odwróciło moją uwagę. Nasz kolega Josh podbiegł do nas jak by miał coś ważnego do przekazania. Chyba faktycznie miał.
- Słuchajcie. Psy krążą gdzieś po naszej okolicy.
Edisu szybko chwyciła za swój sztylet.
- Skąd o tym wiesz?- Zapytała.
- Nasi mnie o tym powiadomili.
"Nasi" to koty z naszej grupy, którzy oddalili się od bazy by sprawdzić okolice. W razie zagrożenia , zawsze do nas dzwonią.
Edisu wyjęła sztylet i szła szybkim krokiem. Pobiegłam za nią do reszty "ocalałych". Gdy ją zobaczyli ze sztyletem w ręku, wstali i wzięli broń. Każdy z nas jest zaopatrzony w pistolet i sztylet lub coś w w tym rodzaju. Wybiegliśmy z baraku w poszukiwaniach psów. Przebiegliśmy przez las lecz niestety nikogo tam nie było. Zorientowałam się, że idziemy w kierunku mojego domu. Z daleka zobaczyłam już ogrodzenie cmentarza i... ogień. Podbiegłam bliżej, było tam mnóstwo psów a róże które tak pięknie prezentowały się przy krzyżu stały w płomieniach. Spostrzegłam też, że z kimś walczą. Cała nasza grupa ocalałych przeskoczyła ogrodzenie bez trudu. Wkroczyłam do walki używając sztyletu napełnionego elektrycznością. Zabiłam kilku psów i naglę ujrzałam znajomą osobę. To była Ewela. Za nią stali James i Ernest. Zobaczyli mnie ale nikt się nie odzywał. Wszyscy byli za bardzo przejęci walką. Wyciągnęłam pistolet zaczęłam strzelać do psów. Kule, które zaczarowałam bardzo się przydały. Nawet gdy nie trafiłam tak żeby zabić, moje ofiary zostały zabite przez prąd. Edisu i reszta, byli znakomicie przygotowani do walki. Poruszali się zwinnie i szybko unikając ciosów psów. Usłyszałam wycie syreny samochodów strażackich i policyjnych. Ludzie musieli ich zawiadomić widząc płomienie. Ale jakoś nikt się tym nie przejął i walczyliśmy dalej. Policja wtargnęła na nasz teraz i kazali się nam uspokoić , co było bardzo idiotyczne przy tylu osobach. Ewela wskoczyła na krzyż i odskoczyła od niego by widzieć wszystko dokładnie z góry, w momencie gdy była najwyżej podpaliła wszystkie pozostałe psy, przy okazji policjanta, który już mówił przez megafon. Sytuacja się uspokoiła.
- Jesteście aresztowani! - krzyknął jeden z policjantów, lecz ekipa Edisu już dawno zdążyła się ulotnić. Policja zabrała mnie, Ewele, Jamesa i Ernesta do radiowozu. Mieliśmy przynajmniej czas na rozmowę.
- Gdzieś ty była?! - krzyknęła Ewela. - Szukaliśmy cię, a ty tak zjawiasz się znikąd!
- Sorry byłam pod wpływem... narkotyku, który nam wstrzykiwali w więzieniu psów.
- Rozumiem, że dopiero podczas twojej nieobecności się z niego "wybudziłaś"?
- Dokładnie - potwierdziłam jej słowa - co się tu w ogóle działo? - zapytałam zaskoczona.
- Psy podjęły pierwszy atak - odparła obojętnie. - Ty mi wyjaśnij co to za koty z którymi przyszłaś?
- To grupa ocalałych, która ukrywa się w lesie. Chcą się zemścić na psach.
Ewela nie odpowiedziała, wyglądała na zaskoczoną i zamyśloną, jakby przyszedł jej do głowy pomysł.
Dojechaliśmy do aresztu. Byliśmy zakuci w kajdanki i prowadzili nas na przesłuchanie. Karzdy wchodził pojedynczo. Najpierw weszła Ewela. Po jakiś 10 minutach weszłam ja.
- Co to maiło znaczyć?- zapytał policjant.
- To zła rasa, która chce zrobić z nas niewolników i zawładnąć tym wymiarem.- odparłam z powagą. Policjant zaśmiał się.
- Nie chce mi się wierzyć w ani jedno wasze słowo, jakaś woja ras, co to w ogóle ma być. Opowiadaj prawdę a nie jakieś bajki.
- Ale ja mówię prawdę! - krzyknęłam, lecz policjant dalej mi nie wierzył. Wstał i kazał mnie wyprowadzić.
Po jakiś 20 minutach zaprowadzili nas o dziwo do jednej celi. Była zimna, szare puste ściany były okropne. Usiadłam na podłodze tyłem do krat.
- Nie możemy tutaj tak siedzieć - stwierdził Ernest.
- Też nie zamierzam - odpowiedziała Ewela siedząca na łóżku. Wstała i podeszła do mnie. - Zaprowadzisz nas do tych "ocalałych"?
- Tak tylko, nie wiem kiedy nas stąd wypuszczą.
- Nie wypuszczą, sami wyjdziemy. - opowiedziała a ja byłam zaskoczona tymi słowami. - odejdź od krat.
Wstałam i poszłam na jej wcześniejsze miejsce. Ewela najpierw stopiła łańcuch od swoich kajdanek a następnie wyciągnęła rękę i zaczęła topić kraty. Zrobiło się przejście. Wyszliśmy wszyscy z celi lecz policjanci natychmiast do nas podbiegli. Ja jednym ruchem ręki wszystkich zabiłam prądem. Uciekliśmy z więzienia.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Rozdział 17- Oczami Alex

( Ten rozdzaił będzie odpowiadany przez Alex)
Uciekam jak najdalej. Nie chcę nikogo skrzywdzić. Muszę uciekać. Dlaczego? Nie wiem... Oni chcą mnie zabić. Nic im nie zrobiłam, nie znam ich nawet, a oni mnie torturują. Dlaczego?
Dobiegłam do jeziora. W tafli wody odbijał się księżyc. Była pełnia. Usiadłam na trawie i patrzyłam w dal, czasem spoglądając na gwiazdy.
- Witaj. - słyszałam kobiecy głos za mną. Szybko się odwróciłam. Zobaczyłam dziewczynę ubraną jak piratka. Miała długie brązowe włosy. Grzywka zasłaniała jej prawe, niebieskie oko. Na jej głowie widniały kocie uszy. Odetchnęłam z ulgą.
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Dla ciebie, nikim złym. Mam na imię Edisu. Jedna z "ocalałych" - uśmiechnęła się i usiadła obok mnie.- Zgubiłaś się? - zapytała.
- Nie... Uciekłam.
- Psy ciebie również przetrzymywały? - zapytała. Zdziwiłam się, że udało jej sie uciec.
Nie odpowiedziałam. Nie miałam zamiaru teraz o tym rozmawiać.
- Jeżeli chcesz- ciągnęła- możesz się do nas dołaczyć.
Jest ich więcej? To dobrze wróży. Nagle się odcknęłam, jakbym się obudziła z koszmaru. Moja siostra, dom. Spojrzałam na swoje ręce. Zobaczyłam zadrapania. moja towarzyszka patrzyła się na mnie jak by wiedziała co się stało.
- Widzę, że miałaś to samo co ja. Czujesz się jakbyś się obudziła prawda?
- Tak, co się dzieje?- spojrzałam na nią.
- To przez psy. Wstrzykneli nam coś w rodzaju "narkozy", że tak to nazwę. Byłaś w "szoku" i nie rejestrowałaś co robiłaś do tej pory. Teraz wróciłaś do żeczywistości.
Miała racje. Nic nie pamiętałam. W mojej głowie słyszałam tylko " uciekaj".
- Musimy się jakoś zemścić na psach. - Rzuciłam stanowczo.
- To chcesz do nas dołaczyć? - Uśmeichała się.
- Tak.
Edisu wstała. Prowadziła mnie wgłąb lasu. Zobaczyłam blaczany barak. W środku siedziało z 6 kotów. Wszyscy ubrani jak piraci. Każdy miał broń. Wszystkich oczy skierowały się na mnie. czułam się nieswojo.
- Nowa, miło nam.- Odezwał się jeden z kotów.
Edisu podeszła do szafki. Wyjęła z tatąd sztylet i pistolet.
- To teraz należy do ciebie. - Podała mi broń i uśmeichnęła się.
- Dziękuję...
Nie wiedziałam, czy dobrze robie, czy jednak nie. Nie znałam tych osób, ale być może dzięki nim zemszczę się na psach.
- Więc, przedstaw nam sie. - powiedziała Edisu.
- Jestem Alex. Urzywam magi elektryczności. - powiedziałam nieśmiało, lecz na sali wszyscy umilkli.
- To wspaniale, bedziesz nam bardzo przydatna w walce. - Uśmeichnęła się. - My neistety nie mamy żadnych zdolności magicznych, lecz każdy potrafi tutaj doskonale walczyć, posiadasz też taką umiejętnosć?
- No... uczyłam się trochę... - mój wzrok utkwił w podłodze. Edisu podeszła i położyła mi rękę na ramieniu.
- Nie martw się, nauczymy cię wszystkiego - spojrzałam na nią. Uśmeichała się.
- Dzięki. - odwzajemniłam uśmiech.
Dzisiejszy dzień był dla mnie dobrą lekcją. Nie można oceniać ludzi po wyglądzie.